szukaj:
strona główna | e-kartki | encyklopedia cytatów | encyklopedia wierszy | RSS

[ 0..9 |  (***) |  A |  B |  C |  Ć |  D |  E |  F |  G |  H |  I |  J |  K |  L |  Ł |  M |  N |  O |  P |  R |  S |  Ś |  T |  U |  V |  W |  X |  Z |  Ź |  Ż ]

Słowo o Jakubie Szeli - Bruno Jasieński
PROLOG

W białe noce, od rżysk i gumien
porośniętych i mchem i mgłą
pozbierałem tę pieśń, jak umiem
i przynoszę skrwawioną i złą.
Rozhuśtała już jesień tysiącem batut
krzywe wierzby nad stawem w takt żabich gam.

Na ostatni fałszywy czerwienny atut
dzisiaj w durnia ze śmiercią gram
Może jutro już przejdzie traktor
po tych polach, jak łaty płacht
przyjdzie zmierzch czarnobrody faktor
weźmie ziemię w swój czarny pacht

I na dziesięć mil w krąg, czy na sto,
kędy łan się pod sierpem kładł
wstanie wielkie, kamienne miasto,
nieprzejrzany, sześcienny sad.

I gdy znowu się noc rozgwiezdni
w białej mszy księżycowych plam,
będą zwisać nad ścieżką jezdni
ciężkie jabłka łykowych lamp

W białe noce, zza kęp ostrężnic
gdzie chowała się słońca rzyć,
wychodziła ta pieśń na księżyc
godzinami po psiemu wyć.

Przykucała na polu, za kępą chwastów
kołysała się, chwiała jak zwiędła nać.
Kiedy rankiem ją spłoszył pastuch
Krople krwi w bruzdach było znać.

Raz ta pieśń zaszła mnie w życie, za łąką,
powaliła, przygniotła, kazała: służ!
i wyrwała mi język jak płony kąkol,
a miast niego wetknęła mi nóż

Przyszła zimą skostniała, skomlała: milczę!
przypytała się: ogrzej! jęczała: krew!
A w zanadrzu urosła w żarłoczne wilczę,
nakarmiła się sercem, sięgneła trzew

Kiedyś wiosna otworzy na ścieżaj
pestki serc rozłupane na pół
zasiądziemy przy jednej wieczerzy
Będzie ziemia jak jeden stół

Wstrzyma dzień ten swój pęd, co prze go,
gdy mu krzykną: nie zachodź! stań!
Zniesie każdy, co ma najlepszego
Będzie świat cały kartą dań.

Na ten dzień krasnolicy i gwarny
zwiastowany przez grad i szkwał
zasiądziemy, czerwony i czarny
zmywać barwy z sztandarów i z ciał.

Na ten dzień pokłon jutru od dzisiaj
trzepocącą się we krwi jak karp
na glinanej przynoszę wam misie
tę złą pieśń mój największy skarb.

Część 1.

Tańcowała izba, stół,
cztery konie, piąty wół
Tańcowały krowy z obór
jak w tancerkach był niedobór.

Tańcowała izba, sień
jak ci bida, to się żeń!
Z końmi wiadra, z ludźmi konwie
jeden Bóg ich z których stron wie.

Tańcowały skrzypce, bas,
biała droga w czarny las.
Wyrzucała nogi wierzby
na gościńcu, bo i gdzieżby?

Tańcowała izba, wieś
Jak ci bida mam cię gdzieś!

*
Padał deszcz. Płakał deszcz.
Umorusał szybki.
Zawodziły, labidziły
w ciasnej izbie skrzypki:

*
A cóż ci to, Maryś, co ci,
że ci w oczkach się markoci,
że ci jakoś oczki puchną,
co przemówisz z którą druhną?

A czy cię kto, Maryś, urzekł,
czy żałujesz swoich nóżek
że nie tańczysz tak jak drudzy?
Przecież dziś twój ślub, nie cudzy.

Padał deszcz. Płakał deszcz.
Szumiał wiatr pod lasem.
Dziwował się krępy bas
Pomrukiwał basem:

*
A czyś ty, Maryna,
miała oczy w bielmach,
że ci się spodobał
ten smarzowski stelmach?

A gdzieś ty Maryna
miała oczy, powiedz
Że ci się uwidział
na młodego wdowiec?

A czy ci Maryna
A czy ci to warto?
Pochował już żony trzy
Pochowa i czwartą.

Wdowiec mruk, będzie tłukł,
o tym każdy parch wie
Złakomiłaś ty się Maryś
na ten zagon marchwi.

Maryna, Maryna,
czy ci to nie lubo,
że ci gram w taki kram,
że ci grram tak grrubo.

*
Padał deszcz. Płakał deszcz.
Kroplą kroplę starł wnet.
Podrygiwał, podmigiwał
usmarkany klarnet:

*
Weź se, Maryś, czepek nasadź,
jak nie chciałaś gęsi pasać,
jak nie chciałaś statków myć
idźże za mąż, idźże, idź!

Taki baran, jaka owca
chciałaś wdowca, idź za wdowca.
Taki ogier, jaka klacz
wprzódyś chciała teraz płacz!

Przywiózł Szela wódki z miasta
Roków miałaś półpiętnasta
Radził wujek, radził ksiądz:
nie idź za mąż, jeszcześ brzdąc.

Czemuś mu nie rzekła, Maryś
Idźże Szela, dla mnie staryś.
Roków masz trzydzieści pięć
Innym pannom głowy kręć.

*
Padał deszcz. Płakał deszcz.
W bruzdach lśnił jak lakier.
Tańcowała cała wieś
czapki strzech na bakier.

*
Grajże, Josek, grajże Berek!
Naści wódki półkwaterek!
Naści wódki całą kwartę
na wesele, na to czwarte!

Idźże, Maryś, tańczyć, idżże!
Już mi dziś cię nikt nie wydrze,
już nie ujdziesz, jak byś w dno wrósł,
już nas związał księży powróz.

Stoją wierzby koło szczelin,
przyszły patrzeć na ślub Szelin.
Idź je, Maryś, do dom prosić,
jadła - picia będzie dosić.

A musiałażeś ty, Maryś,
Jakiś zadać czar mi,
że się niczym już, jak tobą
głód mój nie nakarmi.

*
A musiałaś ty mi zadać
jakiś zdradny napój,
że mię pali, choć go stamtąd
nożem powydrapuj.

A musiałażeś ty, Maryś,
we mnie wróść jak gałąź,
żem tak osłabł, jak byś ze mnie
krew wyssała całą.

Ani wyrwę cię już stamtąd
choćbym trzewia rozciął
Udławiłem się ja tobą
jak zdradliwą ością.

Ani dom mi dom bez ciebie
ani wieś mi nie wieś,
jeno mi się w oczy popatrz
i przez ramię przewieś

Omotała mię całego
jakaś dziwna chorość
że już czasem jak ta ziemia
chciałbym zbożem porość.

Że bym czasem w byle sadzie
chciał być ulem pszczelim,
żeby we mnie pszczoły grały
nie ten ból mój, Szelin.

Snadź dojrzało we mnie cosik,
aż z tej ciąży ścierpłem,
że jak snop się dzisiaj wale
pod twym słodkim sierpem.

Snadź ustało się to we mnie
jak najtęższy rosół.
Weźże Maryś, go pokosztuj,
jedną łzą go osól.

Oj, ustało coś się we mnie,
kutym starym łotrze,
coś od soku z malin gęstsze
i od miodu słodsze.

Zamuliła mnie jak kożuch
jakaś dziwna dobroć,
by się do niej twoim ustom
łatwiej było dobrać.

Weźże mi się nad nią nachyl,
ile zechcesz - upij,
a tę resztę choć rozpryskaj
dla swawoli głupiej.

Jeno wprzód mi tej słodyczy
miarką ust twych namierz
żółty kłos mi serca wyrósł,
ty go głupia złamiesz.

*
Tańcowała izba, sień
cztery noce, piąty dzień.
Strumień wódki rowem pociekł,
zatańcował w gnieździe bociek.

Tańcowali, poszli spać.
Wyszedł księżyc, nie mógł wstać.
Jak żydowska lśnił się maca,
wszystkie cienie poprzewracał.

Tłuk się niebem wszerz i wzdłuż,
nie mógł trafić ani rusz.
Po kościelnym dachu biegał
wpadł na wieżę, rozbił zegar.

Aż go w krzakach zgryźli psi
Było wrzasku w całej wsi.

*
A i głupiżeś ty, Szela, głupi!
A i herny z ciebie Szela, mąż.
Pół jarmarku-ś swojej Maryś skupił
Teraz z bidą koniec z końcem wiąż.

A i dziwnyżeś ty, Szela, dziwny!
A gdzieś ty taki, Szela, rósł?
Za spojrzenie tych jej oczu piwnych
całe miasto bys jej do dom zwiózł.

Choć jak jabłoń, choć jak jabłoń obródź,
że cię garścią, że cię garścią rwą
nie przemogła jeszcze nigdy dobroć
babskiej chuci nie wybitej z krwią.

A i kiedyż ty się, Szela, dowiesz
jak nie widzisz, choć na oczyś zdrów,
po co chodzi twoja Marys w owies
z smagłym Wickiem, co go masz do krów?

A i spytałbyś się tego siana
i tych snopków, co je zwarzył szron,
ile razy z nich schodziła zgrzana
twoja Maryś, cała w źdźbłach, i on

*
U karasia kare skrzela,
u szczupaka - siwe.
Nie udało ci się, Szela,
to kochanie ckliwe.

*
Na stodole - wrota z kłodką.
Miękkie siano pachnie słodko.
Na stodole snopek mężyn
mięcej drga od pańskich sprężyn.

*
Weź mię, Wicuś, sobą przykryj.
Lepszy dzień od nocy przykrej.
Taka mdli mię straszna lubość,
jeno pójdź mię sobą ubość.

*
-Daj mi, Maryś, daj mi z bliska
-twoich piersi kretowiska
-Jak dwie skiby twoja kibić
-dajże mi się pługiem wskibić.

*
Czy to słońce zaszło chmurą
jak za drzewo dzięcioł,
że tę jasność ode słońca
taki czarny cień ciął?

Oj nie obłok to, nie chmura
nagłym deszczem szumna
to ci stoi Jakub Szela
na środku gumna.

*
Jak uderzył Szela raz
przykląkł Wicuś, zgiął się w pas

Jak uderzył Szela drugi
poszły nosem krwi dwie strugi.

Jak uderzył w skroń, nad brwią
przysiadł Wicuś, charknął krwią

Jak uderzył czwarty z prosta
upadł Wicuś, tak już został.

Otarł Szela krwawy farsz:
-Ty mi, tłuku, do dom marsz!

Zamknął w izbie na trzy spusty,
wyszedł w pola mdły i pusty.

Kończył dzwonić dzwon i pierzchł.
Wyszedł w pole siwy zmierzch.

W kierpcach krasnych szedł jak Hucuł,
mrok po polach garścią rzucał.

Wstał na niebie wąski sierp.

*
Jakeś głupi - teraz cierp!

*
Jak chowali przy niedzieli
Szelinego Wicka
żałowała ci go cała
ludność katolicka.

Cała ludność wychodziła
choć przed próg, na ganek
jeno Szelin nikt nie wyjrzał
z izby, zza firanek

A i po co ci to było
miód kraść z cudzych uli?
Już cię teraz jedna ziemia
do swych ust przytuli

A i po co ci to było
służyc cudzym żonom?
Nie pomierzwiłby cię był tak
nawet sam ekonom.

A i gdzież ta twoja Maryś,
co ją wziął tak smęt aż,
że niewyszła dzisiaj nawet
odwieźć cię na cmentarz.

Że se jedziesz sam jak palec
albo jaki panic.
Zagubiłeś ty się, Wicuś,
zagubiłeś za nic.

Część 2.

Rozwichrzonych nad polem grzyw
dym kapie deszczu wymieniem koziem.
Gorzki smak przypalonej krzywdy
ma brunatny twych grud czarnoziem

Oblepiły cię macki jemioł
kędy krztę twego soku znajdą.
Wykarmiłabyś wszystkich ich, Ziemio
swojej skiby razową pajdą

Ale wargi bezsilnie drgają
gdy pomiesza ktoś wiecznych miar cel
Zawisł dwór szklanooki pająk
w pajęczynie twych pól i parcel.

Roni Ziemia łzy czarne ożyn
płacze świerszczów lamentem zza grud
Zamotały się w nitkach drożyn
wątłe muchy wieśniaczych zagród.

Przyjdzie sierp i po słomie zgrzytnie
trysłe soki się w ciernie zsoplą
Zachłysnęły się kłosy żytnie
swego ziarna złocistą kroplą.

Znów na ściernisk łysiny płowe
wyłaź z pługiem i zagon kop z kim
Złoży snop umęczoną swą głowę
Na ramieniu, na parcie chłopskim.

Latem ciało obiera męką
parzy stóp natarczywy dotyk
Pręży pole swą raną miękką
drylowaną palcami motyk.

Cisza łubin otrząsa z łupin
i w jelitach cię, Ziemio, boli.
Nadwarzyło się w faskach chałupin
kwaśne mleko twej melancholii.

Nocą w ludziach się wieczność spala.
Coś ich ciągnie w dalekośc mglistą.
Na księżycu siadł diabeł Srala
spuszcza haczyk na nitce z glistą.

Cienka nić gdzieś głęboko wadzi,
choć zębami ją chwyć i wyprój
Każdy z nas w swego wnętrza kadzi
nosi śliskich, błyszczących ryb rój.

Księżyc gnojem od obór śmierdzi.
Drzemią konie, swój trakt zmierzywszy.
Siwym lasem, zza krat harbedzi,
wstaje świt, z każdym dniem nieżywszy.

Pełznie dzień z każdym dniem osłblej.
Prędkoż mrok znów i kres nasz bliskoż?
Na mieniącej się wędce diablej
w męce skręca się serca piskorz.

*
Oj, nie ma to chłopu ni ma, jak pańszczyzna,
- żyje sobie wesół, drugim się nie przyznana.
Oj, ni ma to, ni ma, a i weź zrób co
- zwodzi zboźe panu, ani dba o kupca.

U dworskiego chłopa
krew w dziewuchach wrząca,
co napocznie dziedzic,
to napocznie rządca.

Chłopu Pan Bóg darzy,
nie narzeka na nic
tatuś byli chamy
syn co drugi - panicz.

Na przednówku w karczmie
stoi wóz bez late
chłop jak piórko letki,
sam go nosi wiater.

Na przednówku w karczmie
nie borgują sznapsa.
Pan, co z stołu nie zje,
to zostawi dla psa.

Leci pies przez owies,
chłop go zmani: naści!
urznie psu ogona,
kapustę omaści.

*
Latała, krzyczała
Siwa gęś nad wodą:
Nie zmawiajta się po karczmach
Idźta, chłopy do dom!

Trzepotał, klekotał
Kary kur na grzędzie:
Nie zmawiajta wy się, chłopy,
Nic z tego nie będzie!

A ty wódko ciotko,
pokuśniczo czarcia,
nie namawiaj ty ich na złe
za tę miskę żarcia.

A wprzód ty się, wódko,
w pańskich kadziach zaśmerdź.
Jak ich znajdzie pan ekonom,
pozabija na śmierć

*
Nie słuchały chłopy
babie rady zdrowej.
Mówił w karczmie kamienieckiej
Kuba z Gorzejowy:

A i cóż ty, słonko,
jakoś nisko zwisasz?
Oj, zapomniał musi o nas
nasz wideński cysarz!

A czy zdjąć się, słonko,
czyli wesprzeć namże - ć?
Już nam widać wszystkim
chłopom przyjdzie teraz zamrzeć.

Ni o krzywdzie naszej
nikt mu nie opowie,
chyba jasny Pan Namiestnik
na wysokim Lwowie.

Pan Namiestnik lwowski
panom bardzo nierad,
jeno myśli, jakby z chłopa
zrzucić pański kierat.

Chłopskim żalom ucha
zawżdy, jako żyw, da,
niech się tylko dowie,
że chłopom gdzie u pana krzywda.

Jak mu skądsić wioska
pismo - skargę prześle,
zaraz czyta ją siedzący
na złocistym krześle.

Jeno teraz pocztą
chłopskie listy giną.
Trza by chłopa umyślnego
wysłać całą gminą.

Nazbierali krzywd my,
jak tych ziarn do siejby
Niech choć wyda taki befel,
Żeby chłopom lżej by

Poskrobali chłopi brody.
Spadła cisza kroplą wody.

Kogo w drogę licho pcha
Za sto stajań i o ha!
Oj, niejeden marnie zmarł już,
z kim miał złość pan mandatariusz.

*
Lepszy w izbie głodny wikt
Była cisza. Nie wstał nikt.

Jak się kubek ciszy przelał,
wstał spod ściany Jakub Szela.

Zwalił ramion słowa sąg.
Poszły pręgi w kręgi w krąg.

Cóż się, chłopcy, garbić w czworo?
Coś żadnemu w świat niesporo.

Lepiej łajno ssij i pość,
Niż masz panu iść na złość.

Czas wziąć samym z obór klucze
pańskie oko konia tłucz!

Pod siekierą mrący las
w biegu w ziemię wrósł po pas

Choć się w pocie pław jak karaś,
ale panu się nie naraź
Z roku na rok zboże płodź:
panu ziarno, chłopu - kłoć.

Dość już chyłkiem błoń wypasam
- Nie chce żaden - pójdę ja sam!

Jedna droga ze wsi w świat,
nogi drogą ćmią od lat.

Wył w nim żal, że ręce gryzłby.
W czapce na brwi szedł do izby.

Astrem w niebie księżyc kwitł
- Jak wychodził - był już świt.

*
Oj, ty, drogo, nieschodzona, daleka!
Oj, ty, drogo, nieschodzona niebliska!
Cztery wierzby i olszynka - kaleka,
i na plecach ciężka nieba walizka.

A przez czyjeż gnasz ty pola, przez czyjeż,
że cię dziedzic ich rózgami nie zasiekł?
A i wijesz ty się, drogo, i wijesz
jak litania robaczywych zdrowasiek.

Nad rzeczułką, cały w brzozach prócz wieży,
póki chłody brzozom liści nie potną,
klepie kościół kijankami pacierzy chłopską dole,
jak ta szmata wilgotną.

Ni wypłynąć jej, ni na dnie jej lec,
Sinym ustom nie zamilknąć od gliny
- Czworgiem ramion macha wiatrak - topielec
Ciężkie nieba odgarniając mydliny.

Oj, nie mówił do mnie , drogo twój smęt nic,
anim pytał się, czy ciężar mój uznasz.
Białym krzykiem umęczonych cierpiętnic
położyłaś ty się, drogo, pod wóz nasz.

Jeszcze ciężej kamieniami go nałóż,
niech mu koła własnym potem oleim!
Mdłymi łzami zieleniących się kałuż
patrzą bruzdy twoich ślepych kolein.

Już nam krzykiem nie wyśpiewać cię ustnym,
lepiej w ciszy twoim bólem frymarczmy.
Półpijanym, ślepym dziadem odpustnym
wolno wleczesz się od karczmy do karczmy.

Słońce, lśniące się to ryńskim, to szóstką,
toczy wiater, pędziwiatr, gonikąt
- Okłamałaś ty mię, drogo, oszustko!
Nie prowadzisz ty, zwodnico donikąd!

*
W mieście Lwowie szumnie, tłumnie,
więcej lamp, jak ziaren w gumnie.
Z boków domy jak te cacka,
środkiem droga jak posadzka.

W mieście Lwowie, w białym mieście
w każdym domu okien dwieście,
w każdym oknie jasna pani,
szyta suknia szyta na niej.

W mieście Lwowie, ścieżką z mory,
chodzą pany jak indory,
a dziedziczki jak te pawie
nie podnoszą nóżek prawie.

Z ulic naród płynie ciurkiem,
stoi żandarm z kurzym piórkiem
- którzy w takt nie chodzą też tu,
takich bierze do aresztu.

W mieście Lwowie, z ziemi w gorę
rosną drzewa gniado - bure,
Jak bocianów rząd przy drodze
stoją śpiąc na jednej nodze.

Na nich liście jak ornament,
rośnie na nich kamień - diament,
popod każdym stoi strażnik
urwać z nich - ani się waż nikt.

W mieście Lwowie księży wiele,
Stoi kościół przy kościele.
Po kościołach suma co dzień,
Aż się pstrzy os złotych odzień.

Do kościoła, skwar czy zima,
człek biedniejszy wstępu ni ma.
Jedzie państwo sznurem karet,
jak królowie do Nazareth.

Pod kościołem, nikiej na wsi,
siedzą dziady jeszcze łzawsi,
z szat im żebro lśni na żebrze,
każdy siedzi, każdy żebrze.

Komu bida - do nich należ.
Przejdzie pani - rzuci halerz.
Przejdzie financ, co się upasł
- komu areszt, komu ciupas.

W mieście Lwowie domy różne,
z wierzchu szklane, w środku próżne,
spod nich wędlin całe mendle,
jak spod kloszów patrzą zwiędle.

Stoją ludzie ciency w pasie,
Każdy zajrzeć przez szkło pcha się,
Każdy stoi, ślinę łyka,
Aż mu szczurem skacze grdyka.

Tam gdzie jadeł całe kopska,
chodzi nocą nędza chłopska,
puka w cegłę, jaki ton da,
w pańskich szybach się przegląda.

Świtem rankiem z wszystkich fabryk
buchnie zgiełk jak setek bab ryk,
aż przez domy przejdzie mrowie
w białym mieście, w mieście Lwowie.

*
Dnie oskubują drzewa z liści,
bronią się liście, które krzepsze.
Dziwią się lwowscy kanceliści,
co też ten chłopski upór przeprze.

Łatwiej przez ścianę kropli przesiać,
Niźli przed urząd wnijść nie z datkiem.
Cóż to za chłop już trzeci miesiąc
Kurz w kancelariach ściera zadkiem?

Szczęście na głupich chlusta dzbankiem.
Nigdy nie zbadała, jak to jest , nikt.
Natknął się raz na chłopa rankiem
w dusznym urzędzie sam Namiestnik.

Trafisz mu na zły humor biadać!
Trafisz na dobry - pewien sojusz.
Kazał Namiestnik chłopu siadać,
wszystko wysłuchać jak i co już.

Długo coś prawił, jak w teatrze
- ręka na klapie: pasterz trzodom.
"Wszystko" - powiada - sam rozpatrzę
"Chybaj na pańskie nazad do dom "

Dowlókł się Szela kundlem do wrót,
stanął, na mury spojrzał: twierdza.
Daleka droga, dalszy powrót
Z centem jałmużny w torbie serca.

*
Jesień już idzie z chmurą niepogód
wszystkich nas zmiecie smugami strzał.
Na szczycie wieży blaszany kogut
trzy razy skrzydłem trzepocząc piał.

Pognił zbożą, zanim je skwar ściął,
i nocą wilki owyły stóg,
a deszcz spocony wilgotną garścią
miesił i miesił ciasto dróg.

Otrute słońca bułką z zakalcem
zdychają zmierzchy pod lament wierzb.
Wychudłym drzewom kościste palce
osypał nocą wróbli świerzb.

Prędko się, sercem z śmiercią pojednasz,
na grzędach duszy wypielesz chwast
Do beczki nieba Niebieski Bednarz
nabija nocą gwoździe gwiazd.

Wiecznież się będziem tulać w tej pace
kłębkiem skrwawionych ramion i nóg?
Z krwi naszej ciepłej okrągłe mace
wypieka w niebie cadyk - bóg.

Rękom - gałęziom w pień drzewa stężej!
Z wiatrem w huśtawie po nocach trzeszcz!
Zmrokłym kropidłem pociechy księżej
zboża nam w polach pognoił deszcz.

Krzywym pacierzom w niebie nie doleźć!
Inne, uczeńsze przyjmij i ziść!
Tylko ta chłopska zawszona boleść
z torbą po prośbie w świat musi iść.

Zamiast po kruchtach skomleć i wołać,
Łbem tłuc o ziemię w pokorze psiej,
Głębiej tę gruntu nie swoją połać
Zęby ścisnąwszy oraj i siej.

Choć się od niej tysiącem tęcz mień,
potem zapładniaj każdy jej kąt,
cudzy ci na niej wyrośnie jęczmień,
obcy jak bękart nie wiedzieć skąd.

Suce starczyło psów z jednej wsi by,
o tę - pokoleń toczy się targ.
Śpi rozwaliła na słońce skiby
tysiącem czarnych sromowych warg.

Darmo za chłopa dziedzic ją wydał.
Ciężko żyć dalej z jedną we dwóch
Trzy wskazujące paluchy wideł
wskazują pański, kosmiczny brzuch.

*
U rządczyni atłas w skrzyni,
wyżej skrzyń - samodział
Wrócił Szela ode Lwowa,
gdzieś się na zapodział.

Oj, zapodział się, zapodział,
jeno blisko, gdzieści -
Siódmy tydzień z pańskich lochów
nie ma o nim wieści.

Jak przyleciał ode wschodu
jak ten jasny sokół,
kazał pan go bić kijami,
łańcuchami okuł.

Siedzi, siedzi, wiosny czeka.
Dzień już za dniem brzydszy.
Zupę z pomyj jadł na wilię
Na święcone - wszy trzy.

*
W sadzie drzewa grube,
w bożym lesie grubsze.
Nie wypędzić z żucia chłopa,
jak się przy nim uprze.

Za stodołą, w owsie,
siedzi koń na jedli.
Wypuścili Szelę z lochu,
gdzie go będą wiedli.

Mówił pan do stójki:
Później zbója stłamszę.
Wiedźcie mi go na Nowy Rok
do kościoła, na mszę

Trzy dni jeść mu nie dać,
niech się zrobi bladszy,
żeby by dla całej wioski
postrach jak się patrzy.

To nie pomruk karczmy
Opętanej polką
Rozsadziło kościół ludem,
Jak gadzinę kolką.

Nawaliło ścisku,
ani wetknąć dłoń jak.
Aż zapachniał kościół nędzą
cierpką jak amoniak.

Jak wwodzili Szelę
wejściem frontem przednim,
zachybotał cały naród,
rozstąpił się przed nim.

Na trzy kroki wokół
zmiótł mu przestrzeń wielką,
przygnieciony nagle ciszą
jak olbrzymią belką.

Stanoł Szela w progu,
Pchnął go Wicek strażnik.
Sine oko miał pod szmatą,
Nie poznał go w twarz nikt.

Jak na Podniesienie
ksiądz niósł w górę kielich,
nie puścił się na płyty,
na zbutwiałą biel ich.

Jedno nad gromadą
sztywny stał jak fantom
i zadzwonił łańcuchami
w odgłos ministrantom.

Jak go stójka na śmiech
Boso wieść przez wieś miał,
Ustawił wieś mu szpaler,
Nikt się jakoś nie śmiał.

Jeno z lasu zamieć
wyszła z wiatrem na błoń
tańcowali w dworskim sadzie,
przewrócili jabłoń.

A jak wieczór księżyc
wszedł na niebie cichszem,
zapaliła się obora
pode dworskim spichrzem.

Zasypało studnie,
znikąd wody nawieź
Trzy dni sadza czarnym śniegiem
z chmur prószyła na wieś.

*
U dziedzica nos jak świeca,
koło nosa krosta.
nie pozwoli zgubić Szeli
tarnowski starosta.

Nie chciał dziedzic słyszeć widzieć,
dziś choć łaski proście
Czwórką koni zjechał traktem
do Smarzowy w goście.

Jak się witał, grzecznie pytał,
przywiózł z miasta zakup.
A czy jest też u was we wsi
taki Szela Jakub?

Pan namiestnik, co ma ludzu
jak ten kopiec mrówczy,
kazał mu się nisko kłaniać
i zapytać: zdrów czy?

Jak puścili Szele z lochu
i przywiedli przedeń,
jakoś bardzo głową kręcił,
a wspominał Wiedeń

Cięgiem krzyczał po niemiecku
i po polsku cosik,
aż we dworze szyby drżały,
jak te listki osik.

Jak już wsiadał, jeszcze gadał
Wiatr zmiótł parę zgłosek
Żeby mi tu temu chłopu
nie spadł z głowy włosek!

Bo wam dwór ten z ziemią zoram
aż do samych pól den
I w kosmatą czapkę Szeli
Kapnął srebrny gulden.

*
A i gdzież tu, Szela, chodzisz
raz na tydzień raz na dwa?
Czy na jarmark, hań, po odzież?
czy po frykas? czy po drwa?

Nie na targ po śliwki w occie,
jeno musi ważniej gdzieś,
kiedy w karczmie późno w noc cię
czeka nieraz cała wieś.

*
Od Smarzowy do Tarnowa
Jedna droga tęcza.
Wrosła w mech ta ścieżka płowa,
coś nią chodził wtenczas.

Do Tarnowa droga prosta.
Mówi Szeli Breinl starosta:
Rok po roku minus plus
chłopskim krzywdą brędko szlus.

Uradziło panów ...nastu
powyrzynać wszystkich nas tu.
Uzbierali prochu funt,
na cesarza knują bunt

Cóżeś - mówią - nam za cysarz,
jak z nas tylko krew wysysasz?
Siódmą skórę z nas byś kradł,
jenoś chłopom za pan brat.

Miast ich fochy władzą zmóc twą
szerzysz po wsiach bałamuctwo,
wietrzysz belkę w każdym źdźble:
tu im krzywda, tam im źle

Co nam dzielić chłopską dań z kim?
Rządźmy Polską rządem pańskim!
Który chłopom mąci w łbach,
tego drągiem po łbie bach!

Mówi cesarz: Daj pchle grzędę!
Ja się z nimi bić nie będę.
Mają chłopy do nich złość,
jest ich na to po wsiach dość.

Dosić leli łez jak z rynien.
Jażem krzywdą ich nie winien.
Zrobią tak, by bunt ten ścichł
Panom zfora, ziemia ich.

Z tobą chłopy idą rzeszą.
Tyś do Lwowa chodził pieszo.
Tobie mówię: tak a tak
Przyjdzie chwila daj im znak.

W waszych rękach teraz los wasz.
Com ci mówił, dobrze rozważ:
Komu ziemię komu grób.
Co masz robić idź i rób.

Powstał Szela, zbladł znienacka.
Mówił: Rada rzecz gromadzka.
Wieś odmierzy w garść jak w ćwierć
komu wola, komu śmierć.

Idźże, Szela, głową skrobże.
Cóżeś słyszał, rozważ dobrze.
Chodzą lasem wilczy trzej.
Myśl domyśleć w lesie lżej.

Nocą cień się chowa za pnie.
Stoją w śniegu pnie jak w wapnie.
Trzeszczy las jak pokrak srok.
Ziemia niebo śnieg i krok.

Część 3.

Jak wstawało słońce mak ten,
Co na śniegu rozkwitł
Wyszedł Szela świtem traktem
Do sąsiednich wniosek zwid.

Usiadł w polu buty przezuć,
Uszedł dalej jeszcze.
Aż się spotkał z nim Pan Jezus
Na smarzowskiej ścieżce.

Jak go poznał Szela na dziw,
skłonił mu się po pas:
A dokąd też Bóg prowadził,
że aż u mas popasł?

To nie słowo miodem tchnie z ust
jako flet z kapeli,
to skłaniając się Pan Jezus
odpowiada Szeli:

Mało - wiele drogi - m ubiegł,
chociaż idę z bliska.
Odpowidzcież mi, Jakubie,
gdzie tu wieś Siedliska.

Tam, gdzie most się z rzeką mijał,
co pokrywa kra ją,
ponoś chłopy panów biją,
piłami ich krają.

Już mi w nóżkach drzazg jak os tkwi,
krwawi rana, gwóźdź gdzie,
a tam pono krwi po kostki
w kaździuteńkiej bruździe.

Jedną drogą bóg nam zdarzył,
co ją miedzą skracasz
- Powidzcież mi, gospodarzu,
Czy tam zdążę na czas.

To nie topól w niebo strzela,
to nie pohuk sowi
Odpowiada Jakub Szela Panu Jezusowi

Dobrze snadź kto komu krzyw gdzie,
wiedzą pańskie posły,
kiedy słuchy o ich krzywdzie
już do nieba doszły.

A i wielki musi wiater
z tego w niebie pnie gnie,
kiej aż sam Pan Jezus światem
im na pomoc biegnie.

Nie biegałeś jak się naszych
krzywd przelała kwarta!
Widać garnca pańskiej kaszy
Chłopska krew nie warta.

Unieś suknie po kolana,
stąpaj pomalutku,
bo tu naszą krwią polana
każdziuteńka grudka.

Nie ceniłeś ty krwi chłopskiej
za złamanych szeląg!
Czemużeś się, Panie Jezu,
tak o pańską przeląkł?

Co się stać ma, to się stanie,
przyszły raz te dni choć!
Ale ty, Prześwięty Panie,
Dziś tam lepiej nie chodź.

Po co ci to z chłopską nędzą
w twarz się spotkać twarzą?
Dziś tam z krwi tej, co ją pędzą,
tęgie piwo warzą.

Nam ta swego raju nie raj
z łzyś do zlepił naszej!
Idźże lepiej je pozbieraj
i na kubrak naszyj.

Białe rączkiś przykrył komżą,
nie splamił ich pracą.
Dzisiaj chłopcy takich wiążą
tylko gzie zobaczą

Wnet tu spełzną się jak glist rój
skarżyć ci na kij mój.
Idźże, bramę dla nich przystrój
i w swój raj ich przyjmuj.

Lepiej gwiazdę za nich zawieść,
być się o nich nie bał

I zawrócił Szela na wieś,
a Jezus do nieba.

*
Na rozstajnych drogach ,
kole czterech kopcy,
namawiali się ze sobą
gorzejowscy chłopcy.

Był tam Waluś pastuch,
w zimie chodził boso,
siekierką się opasywał,
podpierał się kosą.

Jak dojrzały izby
w polu samych brzdący,
podkasały kiecki ściany
po śniegu lecący.

Przegonił je wiatrak,
w dyrdy biegł przez odłóg,
ruszył w taniec opętaniec,
poszły wióry z podłóg.

*
Tańcowali cztery dni,
ani więcej, ani mniej.

Tańcowali piątą noc
runął dwór jak zgniły kloc.

Tańcowali rach ciach ciach
i po drogach, i po wsiach.

Tańcowali, gdzie kto mógł.
tryskał, pryskał śnieg spod nóg.

*
Szedł śnieg. Grał mróz
Biegł zbiegł. W mróz wrósł.
Z ust krew as kier.
Znad drew mgła skier.

Tańcowali w tył i wprost,
kto po lodzie, kto przez most.
Od Smarzowy aż do Siedlisk
poszły w tan gałęzie jedlisk.

Tańcowali z chłopem pan
milczkiem boczkiem koło ścian.
Tańczył rządca, tańczył dziedzic,
żaden nie chciał w miejscu siedzieć.

Tańcowali ząb o ząb
z sieni oknem i na klomb.
Tańcowali z góry na dół,
coraz któryś w tańcu padał.

Tańcowali raz po raz
chłopska kosa, pański pas.
Od ogródka do ogródka
ciekła rowem krew jak wódka.

Tańcowali z panem pień.
Była noc jak biały dzień.

*
Gdzie kończyli taniec
cały dwór był na nic,
brali panów rankiem,
kładli ich pod gankiem.

A wieczorem zmierzchem
jechał księżyc wierzchem,
w srebrnych był sandałach
siwy pod nim wałach.

Gdzie za dworem kępa,
zwalniał konia stępa.
Gdzie schlustała krew je,
skręcał z pól na rewię.

*
Oj, ty, wolo, rozchełstana, strzelista
wolo wolna,
wolo polna!
Potoczyłaś ty się, wolo, po polu,
po polepie śniegowej, w noc miałką
kulą śnieżną - ulegałką.
Rozmagałaś ty się z gręby na grębę,
w cichym polu grającem,
kiełpkiem ozimin zającem.
Zakręciłaś ty się się bąkiem furkorem,
spuszczonym wiatrem na złość ci
ze szpagatu codzienności.
Rozszumiałaś ty się chlustem - rozpluskiem,
siwym roztopom z tych stron tu aż
na margines horyzontu.
Wyżej stert, co się w drodze nawiną,
polem za wąskim, za pustem,
tańcem - łomotem - zapustem - lawiną!
Och, wolo!

Kiełkiem spod redlin i grąbel
w zamróz powtarzał się lęk.
Głód twój w nas wzbierał jak bąbel -
wezbrał i pękł.

Po zielonej komorze
tańczył ogień we dworze,
krzesał iskry obcasem,
pokrzykiwał "hop"! czasem.

Co tknął piórem pułapu,
trzaskał pułap pół na pół.
Co nadłubał go tak tu,
przyśpiewywał do taktu:

Tak smarzowska gromada
ratowniki nie lada -
ile razy już gasłem,
dogaszały mnie masłem.

A ci chłopcy siedliscy
gaszą ogień, aż piszczy,
gaszą ogień, aż piszczy,
w rozskrzypieniu kół gorzkiem
wożą wodę półkoszkiem.

*
Dość chciał nam dopiec kopic i wał
- Hulaj gromada, wiatrom na schwała!
W polach odprzęgaj konie od landar,
żaden nie pośmie bruździć ci żandarm!

Hulaj, wychylaj głowy zza wnęk!
Byli - ubyli, jechał ich sęk!
Hola na pola orki się uczyć,
orać karbowym, rządcą nawłóczyć!

Hejże a nuże! Hala! A haj!
Wozy z dobytkiem do zagród pchaj!
Klamki złociste do wsi poznoścież!
Rygle otwarte - ziemia na oścież!

K- r - r - r - r - aj!

Czy to tam, od wschodu, zmrok już zapadł?
Czy to kurze pierze sypie z chmur?
Zamajaczył trakt od czarnych kapot,
Tupot kopyt i łopot piór.

To nie mrok wypełza z wrzosów wydem.
To nie w kojcu nieba lament psi.
To stępuje traktem glid za glidem
wojsko cesarskie w dół ku wsi.

Nie mówiły drogi, skąd ich wiozły,
wierzbowymi pniami biegły w trakt.
Ustawili we wsi gwery w kozły,
sztachetami rzędów spruli trakt.

Poleciała po wsi wieść jak sekret
Odrąbaną łapą tłuc do bram:
Przysłał cesarz z Wiednia dekret!
Dzielić, co dworskie! Ziemia - nam!

Wyrwał się jeden, piórko - dębem,
papier w zanadrzu: co i jak.
Załomotał werblem w bęben, w bęben.
Posypała z bębna cisza mak.

My, Cesarz na Lodomerii,
Król Austro - Węgrii - Bośni - Czech
Kazujemy chłopom przestać ferii,
wrócić na pańskie do dni trzech

Kto się nie posłuch naszego pisma,
dwory zaprzepaści wsiom na żer,
wciągnąć mi go kapral zaraz w spis ma,
pójdzie w żołnierze, dźwigać gwer

Długo jeszcze bębnił, drwem bił, dudnił,
Długo jeszcze słowa na wiatr kładł.
A już po wsi cisza szła jak z studni,
Ołowianą chmurą skryła świat.

*
Jak odeszło ze wsi wojsko
wszyscy chłopcy ładni
przepadł Szela niewieś dokąd,
nie było go dwa dni.

Jeno w nocy, o północy,
nim zbudziła wieś się,
ponoś gadał coś z drzewami
w kamienickim lesie.

Jak na trzeci dzień powrócił,
zdziebko siwe brwi miał.
Tak się skoblem w sobie zaparł,
jakby wyolbrzymiał.

Na rozstaju, pod figurą,
tam gdzie głów jak makiem
krąg jak namiot czapką zawiódł,
mówił słowem takiem:

*
Oj, na darmo ty, wiatraku,
na nas ręką machaj!
Snadź już wieczna dola chłopa
cierpieć pański nahaj.

Snadź ni Pan Bóg mu nie Pan Bóg,
ani cesarz.
Nie obetrzeć chustką nieba
już z tych naszych łez aż.

Wierzył chłop cesarskiej łasce,
wrósł weń świerkiem smęt ów,
wziął nas cesarz, sprzedał panom
za trzydzieści centów.

Teraz siedzi, z szlachtą pije,
hań na modrych Węgrzech.
Niech się kiedyś ciężką śmiercią
pomści na nim ten grzech.

Wyszła wieś swym prawem stawać
- wyjdźże ty i stań z twem.
Sam ci cesarz ją podmawiał,
jak się pogryzł z państwem.

Cztery dni się godził zwodził,
piąty stanął na tym,
że tę zgodę w chłopskiej skórze
spiszą oba batem.

Teraz siedzą, wino piją,
nowe pakty knują.
Darmo czekać, by się ktosić
naszej krzywdy ujął!

Dość nas łaska pańska żgła!
Nie oddamy ani źdźbła!
Wprzódy cała wioska spłoń!
Nasza pasza, nasza błoń!

Ubił cesarz z państwem targ:
pańskie jarzmo, chłopski kark.
Jakieś ubił idź i rządź!
Łatwo kupić, trudniej wziąć!

*
Był cham, giął łeb.
Dziś sam - cep cep!
Z rąk front. Chcesz?
Masz! Bier gront! Gront nasz!

*
Nim dokwitła stokroć
na zielonej darni,
przyjechali zabrać Szelę
tarnowscy żandarmi.

Uciekała nocka
po zielonej łące,
jak wkładali mu na rączki
kajdanki dzwoniące.

Jak go prowadzili
wzdłuż tych czarnych sztachet,
wysypała całą wieś,
z płaszczem za nim szła het.

Jak go prowadzili
Pod ten biały kasztan,
zakapały z nieba gwiazdki,
toczyły się aż tam.

Jak go prowadzili
tamtą kładką giętką,
wyszły ryby na przerębel
łapać ludzi wędką.

W całej rzece wielki
narobiły ruch tem,
jak po lodzie jak te kundle
biegły za nim truchtem.

Jak go wiedli bagnem,
tym, co śmierci dar ma,
wyszli wilcy, zjedli w lesie
jednego żandarma.

A jak z nim mijali
ten uschnięty modrzew,
popędzały go żandarmy,
mówiły mu: chodźże!

Modrzewiu, modrzewiu,
malowany dziadku,
pilnujże mi tego lasu,
daję ci go w spadku.

Pilnuj mi go, pilnuj,
jak jaworu powój.
Przyjdzie czas, że twych gałęzi
trza nam będzie znowuj.

Idźta, chłopcy, do dom,
nie trza stać markotnie.
Przyjdzie wiosna tylko patrzeć,
drzewom pąki potnie.

Wyjdą w pola dziewki
plewić chwast, rumianek.
Sielne zboże wzejdzie latoś
pańską krwią rumiane.

Sieliśwa na cudzem,
ruń nam rosła smętna
Będziem zbierac chleb na własnem,
każde ziarno cetnar.

Ciarachy, ciarachy,
Nie być z wami zgody!
Prędzej ogień przyjdzie latem
upić z studni wody.

Choćbyście zorały trakt ten,
gdzie mój dom stał czarnym kłosem na tej ziemi
wzrośnie na was pomsta.

"Choćbyście mi na nim
zboże na pniu żęli,
nie zapomni wieś gęsiarka
kołodzieja Szeli.

Darzyła się ruń nam,
wystraszył się los tem,
wyszedł w pole, za oborę,
chlusnął z wiadra postem.

"Skończył się nam zapust
dalej, pany, jedziem!
Zwiśnie chłop na szubienicy
popielcowym śledziem."
Dodane przez: HdwaO
Bookmark and Share
Zobacz inne wiersze tego autora.

© 2004-2010 Kontakt. Wszelkie prawa zastrzeżone Regulamin Zgłoś problem/błąd Poleć nas RSS