Wirują, szumią w pędzie kolorowe szprychy,
Na bulwarach świąteczna huczność tłumów wzbiera.
Ponad ciżbą, gdzie rządzi gwałt, próżność, afera -
Niebo miota zachodu ostatnie przepychy.
W modnym sklepie za szybą, w oknie kunsthandlera,
Przez czarne, wonne łąki i przez strumień cichy,
Blade pąki budząca i kwietne kielichy,
Lekko, niemal nad ziemią, płynie Primavera.
Za oszkloną witryną w półmroku się bieli...
Gdy się oko przechodnia z jej okiem zestrzeli,
Skarby od niej tajemne otrzymuje w dani.
Przez jej oczy głębokie, jako oczy łani,
Gwarne miasto zatapia w modrą toń otchłani
Cisza, którą miał w sobie Sandro Botticelli.
Dodane przez: HdwaO